Co łączy kota i tartę wiśniową, czemu internautów rozbawiła reklama usług taksydermistycznych oraz jak dotrzeć do źródeł memów – przeczytacie o tym w naszej rozmowie z Marcinem Ostajewskim, autorem bloga www.memowisko.com, zapraszamy do lektury!
Powiedz, proszę, kiedy zacząłeś się interesować memami tak bardzo, że postanowiłeś prowadzić dedykowany im blog?
Memy internetowe, z punktu widzenia zwykłego czytelnika, interesowały mnie od dawna. Poza tym lubiłem być na bieżąco z trendami w sieciach społecznościowych, chociażby z racji promowania – współorganizowanej przeze mnie – akcji SZPIK CITY na Facebooku. W listopadzie zeszłego roku przestawiłem się ze zwykłego odbioru kolejnych zabawnych (a czasem i wprawiających w zakłopotanie) memów na próby dotarcia do ich źródeł. Najpierw dla własnej przyjemności, a potem doszedłem do wniosku, że można by się tą informacją dzielić z innymi.
Bardzo słuszny wniosek! A co najbardziej zafascynowało Cię w tym zjawisku?
Zdecydowanie wirusowy model rozprzestrzeniania się. Fascynujące jest to, że niemal każdy, nawet uważany za „klasykę” mem, to dzieło jednej osoby, często zamieszczone początkowo w jednym miejscu w sieci. Jeśli obrazek, film lub zwykły zwrot są atrakcyjne, potrafią obiec kulę ziemską w ciągu kilku dni.
Mam czasem wrażenie, że – podobnie jak z kryzysem w social media – słowa mem się nadużywa albo określa się nim coś, co do końca nim nie jest. Jak w kilku zdaniach zdefiniowałbyś mem?
Memem internetowym nazywamy każdą ideę, która zaraża kolejne zapoznające się z nią osoby i wręcz zmusza je („to takie śmieszne, interesujące, etc.”) do przekazania idei dalej. Problem zaczyna się wtedy, kiedy chcemy rozgraniczyć memy rozchodzące się spontanicznie od tych, którym się nieco pomaga…
Pomaga? Rozumiem, że chodzi o reklamy, tak?
Nie tylko… Zresztą oryginalna i dobrze przygotowana reklama może stać się memem internetowym. Za przykład pokazać można firmę Chucka Testa…
„Nope”?
Dokładnie tak! Chuck oferuje usługi taksydermiczne, czyli wypychanie zwierząt. Mimo, że internauci nie byli w żadnym stopniu grupą docelową, a zabawna, stylizowana na amatorski film reklama była w istocie perfekcyjnie wyreżyserowanym klipem przygotowanym przez specjalistów, Chuck odniósł sukces właśnie dzięki internautom. To dzięki niezwykłej popularności w sieci klip trafił (jako ciekawostka, nie reklama!) na anteny największych amerykańskich stacji telewizyjnych. Zadziałał także efekt google bombing oraz wysokie pozycje filmu reklamowego w wynikach wyszukiwania.
Wymuszanie memów to zjawisko oparte o dość prosty mechanizm… W celu zwiększenia początkowej liczby wariantów i upozorowania „łyknięcia” nowego memu, twórca dodaje kilka przykładów zastosowania memu sam (z reguły na łamy kilku różnych serwisów) a potem, powołując się na kilka różnych źródeł, dodaje opis do jednej z zagranicznych encyklopedii memów. Całe szczęście takie przypadki społeczność szybko wyłapuje.
Jak sądzisz, jakie będą konsekwencje, rosnącej wciąż, popularności memów? Czy według Ciebie może to wpłynąć na ich „żywotność” lub jakość?
Memy wykorzystywane „biernie” jako narzędzie do szybkiego wyrażenia swoich emocji są już zjawiskiem powszechnym. Klasyczne memy, chociażby z rodziny „Rage comics”, wyrażające czasem więcej niż tekstowy komentarz, przez jeszcze długi czas nie stracą na znaczeniu. Poza nimi zjawiska przychodzą i odchodzą… Choć czasem pojawiają się spektakularne powroty. Największe, w skali globalnej, znaczenie memu Starecat było pokłosiem sukcesu polskiej przeróbki memu – „Co ja pacze” – z grudnia 2011 roku. Mimo sporego znaczenia oryginalnego memu kilka lat wcześniej, fraza „starecat” była w ciągu ostatnich miesięcy wyszukiwana kilka razy częściej, niż kiedykolwiek wcześniej (większość zapytań pochodziło z Polski).
Co do jakości… Tu wyraźnie widać to, że memy są odbiciem społeczeństwa w jakim powstają. O ile internauci kilka lat temu w większości byli studentami, o tyle teraz coraz większe znaczenie mają (piętnowani przez niektórych starszych kolegów za brak kultury i nieznajomość zasad ortografii) prace uczniów szkół średnich i młodszych osób. Mem, który starszego czytelnika nie śmieszy, staje się popularny dlatego, że bawi ogromną rzeszę internautów w wieku jego twórcy.
Poprosiłem Cię o rozmowę, ponieważ jako jedyny znany mi bloger zajmujesz się także analizą i poszukiwaniem źródeł pochodzenia memów. Jak najczęściej wygląda taki proces?
Jak można się domyślać, na świecie istnieją już serwisy zajmujące się dochodzeniem do źródeł i znaczeń memów internetowych. Często pomagają one w dotarciu do pierwszych obrazów czy filmów z danej serii. Dzięki nim można dotrzeć do artysty, którego praca stała się inspiracją do tworzenia jej podobnych. Jeśli jakaś historia wybitnie mnie zainteresuje, staram się z autorem skontaktować mailowo i dopytać, choćby o stosunek do przeobrażenia fragmentu jego pracy w mem internetowy. Niezastąpione jest też wyszukiwanie podobnych obrazów za pomocą narzędzi typu TinEye. Kiedy już dotrze się do źródeł, pozostaje (dość osobisty) opis losów memu i wyszukanie ciekawych przykładów jego użycia.
Z którymi memem miałeś największy problem?
Ciężko wybrać jeden trudny mem, ale najczęściej przynależą one do kategorii „Mem polski”. Dość często oryginał ginie w gąszczu przeróbek i czeka mnie żmudne porównywanie dat zamieszczenia materiałów w różnych serwisach. W takich przypadkach pomagają m.in. komentarze pod znaleziskami na wykopie.
Który mem jest Twoim ulubionym?
Trudno wybrać jeden choćby spośród tych, o których już powiedziałem. Bawią mnie memy, które w inteligentny sposób potrafią odnieść się do innych, jak chociażby w relacjach między „X all the Y” a innymi popularnymi zjawiskami. Absolutnym faworytem, jeśli chodzi o grupy memów, są obrazki służące jako zamienniki reakcji (szczególnie te sarkastyczne). Ze względu na ciekawą historię z akcją charytatywną w tle, na uwagę zasługuje (mniej niepoważny, niż się wydaje) Nyan cat…
Akcję charytatywną?
Nyan, znany większości jako odmóżdżająca animacja na Youtube zapętlona do 10 godzin, powstał w dwóch krokach. Pierwszym był animowany obraz (GIF) z kotem w ciastku wiśniowym lecącym na tle nieba. Ta animacja to dzieło rysownika Chrisa Torresa, powstałe w czasie charytatywnej „bitwy”, z której dochód przekazano na rzecz Czerwonego Krzyża. Zabawa polegała na realizacji zleceń nadesłanych przez internautów poprzez czat. Torres w jednej animacji zrealizował prośbę o narysowanie kota oraz zlecenie na tartę wiśniową. Dopiero później absurdalny GIF został wzbogacony o muzykę z japońskiego syntezatora dźwięku i stał się jednym z najpopularniejszych memów 2011 roku na świecie.
Swego czasu w naszym biurze hitem była wersja jazzowa… A czy masz w planach stworzyć swój mem? Tak wiesz, do kolekcji…
Tu mnie masz! Pewnie miałbym na to ochotę, ale w Polsce (jako autor memowiska) jestem już spalony <śmiech>. A przebicie się z czymś naprawdę wyjątkowym w skali globalnej w tej chwili graniczy z cudem. Za mały sukces uważam już to, że jako pierwszy opisałem mem „Still a better love story than Twilight” nie tylko u siebie, ale też w międzynarodowym serwisie Know Your Meme.
Czy w najbliższej przyszłości planujesz zrobić jeszcze coś w kierunku dostarczania Internautom wiedzy na temat memów?
Przede wszystkim staram się podtrzymać swój dotychczasowy poziom aktywności na memowisku, czyli dodawanie jednej analizy co 2-3 dni. Spróbuję też dotrzeć ze swoją wiedzą nie tylko do odbiorców memów, ale także do próbujących je (czasem nieudolnie…) wykorzystać, marketingowców.
W takim razie życzę powodzenia i do zobaczenia na www.memowisko.com!