Kilka tygodni temu twórcy Foursquare, najpopularniejszego serwisu społecznościowego opartego na geolokalizacji, zdecydowali się na rozszczepienie swojej flagowej aplikacji na dwie odrębne. Tak powstał Swarm (z ang. Rój), który miał w założeniu zrewolucjonizować mechanizm komunikowania się ze znajomymi. Jak wygląda to w praktyce?
Wyobraźmy sobie hipotetyczną sytuację: delektujemy się właśnie kawą w środku dnia i zapragnęliśmy nagle czyjegoś towarzystwa: zamiast wykonywać telefony czy słać smsy, chwytamy w dłoń naszego smartfona i meldujemy się w danym miejscu za pomocą Swarm’a. Wówczas znajomi w pobliżu (korzystający oczywiście z aplikacji) dostaną powiadomienie o naszej aktywności. Możemy również planować czynności na przyszłość i zapraszać poszczególnych użytkowników. Ponadto, na wirtualnej mapie sprawdzimy jakie miejsca ostatnio odwiedzili. Co ciekawe, aplikacja posiada moduł pozwalający na automatyczne „śledzenie” naszej aktywności – wówczas działa jak prawdziwy Big Brother, na bieżąco wysyłając do sieci informacje o naszym położeniu. Jeśli ktoś uważa, że to zagrożenie dla jego prywatności, może zmienić konfigurację na ręczne meldunki.
A jak Swarm wpłynął na swoją aplikację-matkę, czyli Foursquare? Serwis, który znaliśmy wcześniej głównie z kolekcjonowania odznak za meldunki, ewoluuje obecnie w stronę wirtualnej panoramy firm – łudząco przypominającej funkcjonalności znane nam chociażby z aplikacji Yelp. Zgodnie z zapowiedziami twórców, pod koniec lata ujrzymy udoskonaloną wersję serwisu, która pozwoli nam np. wyszukać najlepszą restaurację w okolicy, bazując na rekomendacjach odwiedzających ją userów. Jak nowe funkcjonalności będą mogli wykorzystać marketerzy? Przekonamy się już niebawem.